Dotrwałem do końca mimo, że zacząłem oglądać go, będąc po 29 godzinach bez snu, jeśli nie liczyć trzydziestominutowej drzemki. Nie przerwałem tylko dlatego, że ze trzy razy w filmie trafiły się sceny, które trykały moją ciekawość do jako takiego stanu pobudzenia. I nie były to wcale kolejne ujęcia miernie przedstawionego seksu, którego zresztą jest w filmie nadmiar. Czego jeszcze jest tam za dużo? Fellatio – nie tylko pokazanego bez dwuznaczności, ale też wyrażonego słowami. Zatem mamy fellatio jako dowód uznania, jako dowód poddaństwa, jako humorystyczny przerywnik, jako dowód zamożności itd. No, zwyczajnie prostota, w całej swej okazałości, sterczy z tego kiczowatego filmiku niczym nagi penis w odzianym towarzystwie. Zresztą taka scena także tam się znalazła. O czym jest The Wolf of Wall Street? Nie musicie oglądać filmu, wystarczy trailer – pieniądze, seks, narkotyki, zabawa. Właściwie, jeśli dobrze pamiętam narkotyków w zwiastunach nie pokazano. W takim razie, może powinniście obejrzeć to arcydzieło. Zobaczycie czysty hedonizm, albo raczej hedonizm w jego najbrudniejszej postaci. Tak jak bawili się Nowojorczycy w ubiegłym stuleciu, potrafią tylko oni, pewnie dlatego, że Neron i jego Augustiani od dawna nie żyją. Wilk także ma swoich bardzo dobrze opłacanych klakierów. Zwiastuny dawały nadzieję na dobrze stworzony soundtrack, tymczasem muzyka jest źle dobrana do scen i zawiodła mnie. Wielu twierdzi, że akcja jest tam wartka, lecz gdyby taka była, to chyba rozbudziłaby mnie pomimo przeszło doby bez snu, a tak po filmie zaraz poszedłem spać.
O czym miał być ten film? O karierze Jordana Belforta, jak mniemam, niezwykle błyskotliwego niedoszłego stomatologa. Scenariusz został oparty na jego wspomnieniach, podrasowany, a być może w paru miejscach stonowany, chociaż to akurat trudno stwierdzić. Na pewno wszyscy są w nim piękniejsi i podejrzewam zabawniejsi, lecz trudno ten obraz nazwać dobrą komedią. Czego ja się z niego dowiedziałem? Poznałem nową nazwę prochów odurzających Quaalude – Cytrynka 714. Z tymi akurat wiążę się jedna z niewielu scen wartych zapamiętania.
Scorsese, Winter i DiCaprio, moim zdaniem, wzięli przygody Belforta i pokazali je tak, jakby ktoś wynaturzył do granic możliwości film Blow i powieść FirmaGrishama. Wiem, że to dość skrajnie różne przykłady, ale kto oglądał i czytał wie, że są podobieństwa do Wilka z Wall Street. Tyle, że ten ostatni nie umywa się do powyższych. Nie ratują go nachalne sceny seksu, publicznego seksu, naćpanego seksu, seksu bez zobowiązań, seksu pozamałżeńskiego i małżeńskiego. Nawet erotyczna, a jednocześnie potwornie niepokojąca scena wdmuchiwania kokainy (?) do odbytu (?) pewnej dziewczyny w wykonaniu głównego bohatera nie wyniesie tego filmu do rangi klasyka. A może w USA wyniesie? Zdecydowanie wolę bardziej subtelne w tym zestawieniu wstawki erotyzmu w serialach Dynastia Tudorów czy Rodzina Borgiów, ale może to dlatego, że tam pokazano coś ponadto.
Jako przesłanie tej historii widziałbym hasło „kradzione pieniądze szczęścia nie dają”, lecz twórcy zdaje się mają inne podejście: ilekroć ktoś próbuje się wybić, zaraz znajdzie się jakiś zawistny gnój, który spróbuje go ściągnąć w dół. Podobne zdanie pada z ust DiCaprio. Rozumiem, co chciał Scorsese uczynić. Chciał abyśmy zobaczyli, że są ludzie szalejący na całego, którzy mają moralność w tylnej części ciała aż do samego końca. I tyle. Bez morałów. Aczkolwiek udałoby mu się to w pełni, gdyby zakończył opowieść wcześniej, ale w którym momencie ją przerwał nie mogę napisać, bo zdradziłbym fabułę.
7 lutego 2014 Marek Borysewicz
Komentarze